poniedziałek, 13 października 2014

Wściekła przerażona.

Przerażenie mnie ogarnęło, gdy okazało się, że syn ma skazę białkową, a ja od lat wegetarianka, głównie mlekiem, jogurtem, serem żółtym żyłam. Myśl pierwsza - z głodu zdechnę, jak nic. Najgorsze było to, że już po porodzie, od pierwszego dnia karmienia piersią, apetyt miałam taki, że mogłabym zjeść wóz żółtego sera polanego jogurtem i zapić cysterną mleka. Po pierwszym tygodniu chciało mi się płakać. Po drugim wyć. Po trzecim wyjść, nie wrócić, uciec gdzie pieprz rośnie.

Na szczęście szalejące hormony odpuściły, plan dnia i nocy nieco się ustabilizował, rozsądek wrócił i złota myśl się pojawiła, że przecież nie ja jedna, jedyna itd. Radość trwała krótko, bo o ile żywności bezmlecznej znalazłam sporo, to jej smak, jakość i skład były dla mnie delikatnie to ujmując obrzydliwe. Zaczęłam więc szperać, szukać,szukać, szukać i weryfikować, to, co znalazłam, by odsiać ziarno od plew.

Szybko okazało się,że bycie matką alergika, to konieczność wejścia w posiadanie wiedzy dietetycznej i dermatologicznej, a w zasadzie medycznej szerzej rozumianej też.

Mobilizował mnie coraz lepszy stan dziecka i coraz mniej sił własnych.

Przerażenie zastąpiła najpierw wściekłość potem ciekawość a potem, powoli, powoli akceptacja stanu rzeczy.

Gdybym miała coś radzić - to polecam - jeśli ktoś potrafi, najpierw fakty zaakceptować, a potem zabrać się za resztę;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz